Arleta Strzeszewska to osoba, której pewnie nie rozpoznasz na ulicy. Nie zaatakuje Cię też w necie wyskakującym pop-upem z reklamą jej warsztatów.
Prawdopodobnie długo nie dowiesz się jak wygląda. Jakikolwiek przejaw autopromocji jest jej z gruntu obcy. Modus operandi Arlety to stopniowe uzależnianie Cię od jej prac. Kiedy zobaczysz jedną, będziesz chcieć więcej. I każda sprawi, że będziesz na większym głodzie.
Z ogromną przyjemnością donoszę, że Arleta Strzeszewska – chyba najskromniejszy z kaligrafów i iluminatorów na świecie – zgodziła się odpowiedzieć na kilka pytań na temat swojej pracy. Oto one:
Twoje prace pokazują ogromną pasję do średniowiecza. Kiedy zaczęła się Twoja fascynacja tą epoką i czy od razu była związana z manuskryptami?
Mam wrażenie, że dopiero zaczynam swoją przygodę ze średniowieczem. Pasja, fascynacja wymagają wiedzy i czasu, by tę wiedzę posiąść, dla mnie furtką do tej epoki są właśnie iluminowane rękopisy, kaligrafia i iluminatorstwo. Wiąże się to też z moim zainteresowaniem tradycyjnymi technikami malarskimi, z czasów, gdy artysta musiał być także doskonałym rzemieślnikiem i doskonale znać swój warsztat i używane materiały.
Czy pozostajesz wierna tej jednej epoce?
W zasadzie tak, chociaż renesans także pojawia się w moich pracach. Średniowiecze trwało ok. 11 stuleci, więc jest co poznawać. Najbardziej podoba mi się XIII-XIV wiek i iluminacje z tego okresu.
Który krój pisma opanowałaś jako pierwszy, a który krój jest Ci obecnie najbliższy?
„Opanowałam” to chyba za dużo powiedziane ;D Moim pierwszym poznanym krojem była uncjała, ten krój zazwyczaj proponuje się na warsztatach kaligrafii dla początkujących i chyba słusznie. Najczęściej stosuję kroje gotyckie, bardzo lubię też kancelareskę, a z krojów nowszych zachwycam się spencerianem.
Czy jesteś artystycznym samoukiem, czy może uczyłaś się u kogoś. A jeśli tak, który z nauczycieli miał na Ciebie największy wpływ?
I tak, i nie 🙂 Zaczęłam od warsztatów kaligrafii i iluminacji prowadzonych przez Grzegorza Barasińskiego, potem brałam udział także w kolejnych. Każdy kaligraf prowadzący warsztaty ma swoją osobowość i zawsze można się czegoś nowego nauczyć, a przy okazji mile spędzić czas w gronie ludzi o podobnych zainteresowaniach. Z wielu postaci ze świata kaligrafii, których podziwiam, wyróżniłabym Agnieszkę Węgrowską, za jej ogromną wiedzę o historii pisma. Ale największy wpływ miały dla mnie same rękopisy, które studiowałam, przepisywałam, przy okazji uczyłam się historii krojów, paleografii. Teraz większą wagę przykładam do oryginalnego kroju pisma, ręki danego skryby, niż do wzorników kaligraficznych i to rękopisy są moimi głównymi nauczycielami. Podobnie było z iluminatorstwem, warsztaty dały mi możliwość poznania nowej techniki i podstawowych zasad malowania, reszty nauczyłam się i wciąż się uczę przez podpatrywanie starych mistrzów. I dużo czytam na ten temat.
Ja kojarzę Cię najbardziej z mistrzowskimi wykonaniami iluminacji, ale wiem, że Twoja artystyczna działalność obejmuje nie tylko kaligrafię i iluminatorstwo, lecz również szerzej rozumiane rękodzieło. Czym się kierujesz wybierając kolejne projekty?
„Żądzą posiadania” – tak to nazywam ;D Żądzą posiadania pięknych, lub tylko ciekawych, nietuzinkowych przedmiotów. Bawię się w metamorfozy rzeczy, nowe przerabiam na stare, lub inne niż były. Gdybym była bogaczem pewnie kupowałabym antyki, ale nie jestem, więc robię je sobie sama 😉
Twoja iluminatorska pasja doprowadziła Cię do produkcji barwników, których używasz w pracy. Zdradzisz powody, dla których się tym zajęłaś?
Pigmentów, nie barwników ;D Gdy zaczęłam malować iluminacje dużo czytałam na ten temat, jakie były kolejne kroki produkcji pergaminowego kodeksu, jak malowano w gotyku, a jak w renesansie, jakie pigmenty stosowano. Okazało się, że nie mam pojęcia jak niektóre kolory wyglądają, np. zieleń otrzymywana z płatków irysa, orpiment, minia, czy taki malachit, jaka jest różnica między azurytem, a ultramaryną z lapis lazuli, a zależało mi na jak najwierniejszym oddaniu oryginału pod względem kolorystycznym. Zdjęcia oryginałów, które są dla mnie punktem wyjścia, nie zawsze są dobrej jakości, czy też dobrze wyświetlane na ekranie monitora. Teraz już wiem więcej i część kolorów udaje mi się rozpoznać, choć zdaję sobie sprawę, że całkowitej pewności mieć nie mogę. Pewne pigmenty stosowane w dawnych czasach są trudno dostępne, jeśli w ogóle. Są to związki toksyczne, nietrwałe lub nieekonomiczne, dlatego nie są współcześnie produkowane. Trzeba je sprowadzać z zagranicy, co kosztuje, lub samemu przygotowywać, co oczywiście samo w sobie jest bardzo interesujące, choć nieraz pracochłonne. Nowoczesne pigmenty są piękne i doskonałe, zbyt doskonałe. Np. syntetyczna ultramaryna i naturalna ultramaryna z lapis lazuli – ten sam związek chemiczny, ten sam kolor, ale praca namalowana naturalną ultramaryną wygląda trochę inaczej, może dzięki innej ziarnistości, zanieczyszczeniom, budowie cząsteczek? Inaczej się także z takimi pigmentami pracuje, trudniej, ale w ten sposób można lepiej poznać materiały stosowane dawniej i efekty, które nimi osiągano. Malowanie pigmentami historycznymi, przygotowywanie własnych farb, stosowanie materiałów takich jak pergamin jest szczególnie interesujące dla osób, które pragną na miarę swych możliwości odtwarzać warsztat dawnego artysty, ale radość i satysfakcję z malowania iluminacji oraz dobre efekty można osiągnąć także stosując materiały nowoczesne, np. gwasze.
Poniżej kilka zdjęć z pracowni Arlety:
Co najbardziej Cię zaskoczyło w tej alchemicznej pracy?
Najbardziej zaskoczyło mnie, że farby to chemia ;D Np. w przypadku pigmentów lakowych z jednego barwnika pochodzenia roślinnego można uzyskać nawet nie kilka odcieni, ale zupełnie inne kolory w zależności od pH środowiska, w którym dany pigment powstaje. Czasami stopień rozdrobnienia minerału rzutuje na końcowy rezultat. Dawni artyści musieli mieć wielką wiedzę na ten temat.
Czy masz swoją ulubioną porę, kiedy zasiadasz do pracy, albo rytuały z nią związane (np. słuchanie muzyki, coś co nastraja Cię dobrze do pisania)?
Lubię pracować wieczorami i w nocy, kiedy mogę się skupić. Słucham muzyki instrumentalnej lub z trudno rozpoznawalnymi słowami, jak chorały gregoriańskie (żadnych angielskich i polskich piosenek, bo zdarzało mi się wpisywać takie słówka w łaciński tekst). Za to podczas iluminowania lubię słuchać audiobooków 🙂
Jakich trzech narzędzi używasz ostatnio najczęściej?
Pędzli, agatu do polerowania złota i lupy 🙂
Gdzie szukasz inspiracji?
Głównie podczas oglądania zdigitalizowanych rękopisów… Wybieram prace, które w danym momencie mnie zainteresują jakimś szczegółem: stylem malowania, kolorami, tematem, techniką wykonania. Mam długą listę iluminacji „do zrobienia”. Do namalowania i do napisania, ponieważ staram się łączyć iluminatorstwo z kaligrafią i najbardziej lubię odtwarzać całe strony z rękopisów, włącznie z takimi szczegółami jak linie wyznaczające kolumny i wersy tekstu. Czasem muszę elementy trochę poprzestawiać, zmieniam tekst, by nie urywał się w pół słowa, niekiedy wpisuję inny tekst, ale zawsze staram się, by całość była spójna i wyglądała średniowiecznie 😉
Jaki projekt leży aktualnie na Twoim biurku, czy możesz powiedzieć kilka słów na temat tego czym się aktualnie zajmujesz?
Aktualnie przygotowuję ostatnie zadanie na warsztaty iluminatorstwa prowadzone przeze mnie. Będzie to późnośredniowieczna bordiura z naturalistycznie ujętą florą i fauną, kończąca cały cykl kilkumiesięcznych zmagań moich uczniów. Kusi mnie wykonanie takiej bordiury w większym formacie, na pergaminie, i sprawdzenie, czy uda się przedstawić tak zaawansowane dzieło samymi pigmentami historycznymi, które posiadam. Zakładam, że tak 🙂
fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska fot. Arleta Strzeszewska