Hop hop! Czy ktoś tu słyszał o Villu Tootsie?
Jeśli nie – totalnie rozumiem. Ja trafiłam na niego przez przypadek. Kręciłam się po stronie kijowskiego sklepu z materiałami dla kaligrafów – Pero Market (polecam: https://shop.calligraphy.com.ua/), a tam – oprócz sklepu – jest jeszcze blog i sporo ciekawego kontentu (polecam tym, którzy radzą sobie z bukwami – bo póki co tylko w wersji rosyjskojęzycznej), no i wpadłam na artykuł o Villu Tootsie.
Przeczytałam, zaintrygowało, poszperałam i trafiłam na cuda.
Villu Toots (dla tych, którzy tęsknią za czasami imperium sowieckiego – kaligraf sowiecki, dla reszty, w tym Estonczyków – estoński) urodził się w Revalu (obecnie Tallin), w 1916 roku. Miał to szczęście, że w czasach, kiedy chodził do szkoły kaligrafia znajdowała się w programie nauczania. I kliknęło. Młody Toots prawdopodobnie nie przeżywał wielkich rozterek, co do swojej przyszłości. Po szkole od razu rozpoczął naukę w superprestiżowym uniwersytecie Pallas University of Applied Sciences w Tartu, a po jego zakończeniu zajął się tworzeniem plakatów kinowych (w jednym z kin miał nawet swoje atelier. Nice.), reklam prasowych, wystaw sklepowych i szeroko rozumianym designem.
Zarobioną kasę przeznaczał głównie na (inspirowane kaligraficznie i literniczo) wyjazdy na Zachód, które zaprocentowały znajomościami z najbardziej uznanymi kaligrafami, takimi jak: Jef Boudens (tak, tak, ze słynnej rodziny Boudens z Brugii… Świat jest mały.), Hermann Zapf, czy Donald Jackson (dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą – oficjalny kaligraf Królowej Brytyjskiej).
Uczył się u wybitnych artystów estońskich. (I tutaj pytanie: ilu znamy słynnych estońskich artystów? Ja niewielu. Wstyd. Jakie to przykre, że w naszym świecie algorytmów, zasięgów i baniek tylu wspaniałych artystów wciąż pozostaje nieodkrytych dla międzynarodowej publiczności, prawda? Więc, aby odkupić swoje winy robię tutaj hype dla Tootsa. Dołącz!)
Później nasz Mistrz zajął się tworzeniem książek i pracował w kilku wydawnictwach. Był też naczelnym magazynu „Estonian Woman”. A jeszcze później – freelancerem.
Samotnie zakładał też wieczorową szkołę kaligrafii o pięknej nazwie Kirjakunsti Kool z 3-letnim programem nauki pisma. Był jej założycielem, dyrektorem i jedynym wykładowcą. Na początku. Po jakimś czasie dołączyli do niego inny wspaniali kaligrafowie (część z nich to jego byli uczniowie).
Żył i tworzył do 1993 roku.
Jego dorobek jest niestety trochę zapomniany. Trzeba mocno pokopać w necie, żeby dotrzeć do jakichś prac i publikacji. Udało mi się znaleźć książkę „Cовременный шрифт” (tak, po rosyjsku…). Na pocieszenie powiem, że jeśli znasz rosyjski, to czyta się po prostu świetnie.
Generalnie, po jej przeczytaniu odbieram Tootsa jako na wskroś europejskiego artystę, choć od czasu do czasu w książce pojawiają się kwiatki na temat zepsucia burżuazyjnej sztuki w krajach kapitalistycznego Zachodu. Czytając musimy być świadomi w jakich czasach i w jakim układzie politycznym tworzył nasz Mistrz. Ale abstrahując od politycznych wtrętów i kilku mikroanachronizmów (np. fragment o użyciu koloru brązowego w plakacie, czy też założenie, że kaligrafia jest piękna, tylko kiedy pismo jest nachylone… serio?) ta książka to jednak kawał profesjonalnego kaligraficznego mięcha.
Na początku omówiony jest rozwój pisma łacińskiego, z ciekawymi spostrzeżeniami na temat związków półuncjały z pismem runicznym, relacji trendów w piśmie z trendami architektonicznymi oraz przyjemnymi wtrętami opisującymi równoległy rozwój pisma ruskiego.
Toots zauważa też, że w okresie 1500-1800 w Europie ukazało się ok. 800 książek zawierających wzorniki pism. Gdzie one są? – ja się pytam 😉
To, za co najbardziej kocham tę książkę, to teza, że piękno pisma nie może być opisane geometrycznie. Na przestrzeni wieków wielokrotnie rozkładano różne pisma na czynniki pierwsze, próbowano konstruować litery przy pomocy linijki i cyrkla, i zawsze kończyło się to totalnie drewnianym lookiem. Pismo jest piękne nie dlatego, że jest doskonale precyzyjne, ale to, że jest harmonijne. No dokładnie! To jest dokładnie to, co odnajdujemy w pracach Johna Stevensa, Yvesa Leterme, Yukimi Annand, Massimo Pollelo, Viktora Kamsa i właściwie wszystkich współczesnych Mistrzów. Nie tylko martwa precyzja, tu chodzi o H.A.R.M.O.N.I.Ę! Niby jasne, ale łatwiej wyćwiczyć precyzję niż poczucie smaku…nie?
Kolejny rozdział opisuje rozwój pisma dawnej Rusi i jego południowe korzenie. Jakie to zabawne, że zajmując się kaligrafią w Polsce siłą rzeczy wpadamy w krąg kultury łacińskiej. I zgłębiając jej historię widzimy, że ścieżek i możliwości rozwoju jest tutaj nieograniczona ilość. I można im poświęcić całe życie. A kilkanaście południków dalej otwiera się przed nami kolejna historia pisma, zupełnie inna kultura, zupełnie nowy kosmos. Książka poświęca jej sporo miejsca – pokazuje tablice ewolucji znaków pisma ruskigo. Opisuje i więź, i skoropis.
Osobny rozdział poświęcony jest technice pisania piórem ściętym, co podkreśla jego bliskość z tradycją johnstonowskiego podejścia do kaligrafii. Dokładnie tak, jak Edward Johnston, twierdzi, że nauka pisania historycznych krojów (historycznymi narzędziami) jest najbardziej rozwijającym sposobem pracy. Tylko w ten sposób dochodzimy również do wypracowania własnego stylu. (Choć przestrzega również przed kurczowym trzymaniem się wzorców – rozwój zakłada przecież zmianę.) Ten rozdział jest też perełką jeśli chodzi o przykłady. Toots jest mistrzem, w którego pracach rzuca się w oczy estetyczne powinowactwo z takimi Mistrzami jak Hermann Zapf, czy właśnie Johnston. Po prostu patrzysz i robi Ci się dobrze.
Toots opisuje też inne narzędzia (redisówkę, pędzel ostry), różne techniki pracy, sposoby na ćwiczenia (najlepsza według niego metoda to stworzenie książki rękopiśmiennej – ha! Proste.), opisuje zasady kompozycji (bardzo szczegółowo), i tak zwane „myki” (czyli np. mieszanie akwareli z gwaszem). Znalazłam tam nawet opis tego jak zrobić zwój rękopiśmienny z taśmą do zawiązywania. Z tej książki też dowiedziałam się o istnieniu kilku polskich kaligrafów, np. Aleksandra Haupta.
Połowa publikacji poświęcona jest tworzeniu książek. Pięknie widać tutaj jak doświadczenie kaligrafa przekłada się na tę dziedzinę. Zaczyna się oczywiście od liter. Ich budowy, zasad kompozycji bloków tekstu. Jeśli zajmujesz się kaligrafią nie pomijaj tej części książki. Jest tam omówiona masa zagadnień dotyczących światła, kompozycji, proporcji i iluzji optycznych. Naprawdę skarb. W myśl zasady, że pismo nie służy tylko do zapisu myśli, ale też jednocześnie może wyrażać uczucia i nastroje. Zatem oddziałuje nie tylko na nasz mózg przekazując informacje, ale także na emocje.
Toots po kolei przechodzi do kolejnych elementów książki. Pisze o obwolutach, okładkach, stronach tytułowych, inicjałach. Jednym słowem: o wszystkim. Jest też niesamowicie uczciwy jak chodzi o swój warsztat. Omawia w jaki sposób należy dokonywać korekty liter przed przekazaniem ich do druku. Pisze to z perspektywy typografa, który pracuje wyłącznie na papierze i właśnie papierowe projekty przekazuje do druku. Bardzo pociesza mnie świadomość, że te (mistrzowskie przecież) projekty też wymagały korekt. Ufff…! Są tam też wzruszające już fragmenty o tworzeniu plakatów w wersji papierowej, o naklejaniu kolorowego papieru, podklejaniu bibułką i takie tam… To właśnie tam znalazłam ciekawe fragmenty o zasadach doboru kolorów i o tym jak ograć wpływ światła. Część z nich wydaje mi się dyskusyjna, ale można je też uznać za dobry temat na rozmowę o postrzeganiu różnych kompozycji na przestrzeni dziesięcioleci.
Muszę przyznać, że szukałam tej książki po to, aby zobaczyć kilka prac nieznanego mi kaligrafa. Znalazłam niesamowite kompendium wiedzy. Cudowne. Skondensowane. Jeśli znasz rosyjski – przeczytaj koniecznie. Jeśli kiedyś pogubię wszystkie stalówki, siądę i przetłumaczę tę książkę. Obiecuję.
Znowu przeszłaś samą siebie! Albo wyskoczyłaś z siebie i stanęłaś obok! Cudo tekst. Świetny, jędrny styl. Do wielokrotnego czytania. No całkowity szacun. I czekamy na tłumaczenie!