Spotkanie z Mistrzem – Donald Jackson

Klikam codziennie dziesiątki, jeśli nie setki linków. Ty pewnie też. To jedna z najbardziej naturalnych czynności, które robimy miliony razy nawet tego nie zauważając.

Nie ma też dnia, żeby któryś ze znajomych nie przesłał mi linku do jakichś okołokaligraficznych materiałów. I klikam je oczywiście od razu i z radością. Dużo tego, niektóre często wracają, jedne lepsze inne mniej…

Szymon podrzucił mi kiedyś jakiś taki link i klikając go nawet nie wiedziałam jakie tam znajdę cuda. A odsyłał do strony, na której można było zapisać się na wykład, a właściwie 4 spotkania z Donaldem Jacksonem!

Wow. No naprawdę WOW.

(Jeśli jeszcze nie wiesz kim jest Donald Jackson, spróbuj go sobie wygooglować – zobaczysz jak zaskakująco mało można znaleźć o nim materiałów. Matko, jakie marnowanie internetu…)

Spotkania były wspaniałe. Każde z nich było poświęcone czemuś innemu, ale pojawiały się tematy, które jak motyw przewodni powracały co jakiś czas. Jackson snuje opowieść rozpoczynając od swojego dzieciństwa (a urodził się w 1938 roku), pokazuje zdjęcia, prace. Wszystko to jest bardzo wzruszające, bardzo oldschool. Opowiada osobiście, bardzo krytycznie. Świetnie. Wracamy do czasów, kiedy nie było wielkim wow, że rzeczy tworzy się ręcznie i zdobywa szacunek robiąc to dobrze. Jaka szkoda, że czasy zmieniły się na tyle, że uznajemy to za coś wyjątkowego.

Anyway, wspomnienia wczesnego dzieciństwa, wojny, zaciemnień i kryzysu powojennego skłaniają go do zastanowienia się nad tym, czy przypadkiem zajmowanie się kaligrafią i generalnie sztuką kiedy szaleje wojna (lub jakikolwiek inny rodzaj kryzysu) nie jest egoistyczne. Zawsze jest przecież tyle do zrobienia, zawsze jest jakiś świat do uratowania. I stwierdza, że nie. Świat zawsze będzie pogrążony w takim, bądź innym kryzysie. (Tutaj przypomina mi się opowieść Theosone’a o Rudo Spemannie, który był znakomitym niemieckim kaligrafem i typografem. Podobno Spenmann nie przerywał pracy nawet podczas bombardowań Drezna. Po prostu zabierał swoje litery z pracowni w bezpieczniejsze miejsce i pracował dalej). Dlatego nasza praca nie jest chowaniem głowy w piasek – jest tworzeniem nowych światów. Ten, który każdy z nas nosi w sobie, jest o wiele większy, niż rzeczywistość dookoła.

Każda z opowieści Jacksona warta jest tego, żeby ją zapisać. Są wzruszające. Widzisz prawdziwego, cudownego człowieka, który jednocześnie jest Mistrzem. Do tego ma wspaniale brytyjski dystans do samego siebie. I swojej historii. Czasem popada w dłużyzny i gubi się, za co później przeprasza. Podczas jednego ze spotkań powiedział, że obejrzał sobie zapis poprzedniego i musi przyznać, że nie było to przyjemne doświadczenie. Ha! Znajdźcie mi jakiegoś celebrytę, który by się na coś takiego odważył 😉 Świetny jest też moment, kiedy któryś z uczestników pyta go o jakąś jego pracę, w której był błąd. Oczywiście, nie było wiadomo, o którą chodzi. Mistrz stwierdził więc, że „to bardzo w jego stylu, jeżeli jest błąd”. Opowiadał też o innych swoich wpadkach, takich jak stworzenie złej iluminacji do Biblii (dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą – jego dziełem życia było stworzenie The Saint John’s Bible) dlatego, że czytając opis sceny stwierdził, że miała ona miejsce w nocy, podczas, gdy naprawdę rozegrała się za dnia. A wcześniej jeszcze utrzymana zupełnie w stylu realizmu magicznego opowieść o tym jak pracował z synem nad opracowaniem budżetu dla projektu tworzenia Biblii.

Nie wiem, czy też to tak odczuwasz, ale ma wrażenie, że po wybuchu pandemii wszyscy oszaleliśmy na punkcie nauki online. Super merytorycznych, wyładowanych treścią i instruktażami programów online. Wchodzimy w tematy coraz głębiej, specjalizujemy się. Spotkania z Donaldem Jacksonem to zupełne przeciwieństwo tej tendencji. Wychodzi on jakby piętro wyżej i patrząc z większej odległości spogląda na całe swoje życie i pracę. Mało tu o technikaliach. Więcej o tym skąd idee, jak z nimi pracować i dokąd one prowadzą. Jest też o tym, że dobrą kaligrafię czujemy gdzieś w środku („in your gut and heart”), a nie rozumiemy umysłem.

I wszystko to w cudownie optymistycznym duchu. Całe nasze życie, każde przeżycie, każda czynność i emocja zapisuje się gdzieś w nas, powoduje powstawanie wspomnień. Dlatego musimy przeżywać i doświadczać jak najwięcej. Niezależnie od tego na jakim etapie swojego rozwoju jesteś MASZ TO W SOBIE. Dlatego tworzysz rzeczy jedyne w swoim rodzaju. Jackson twierdzi, że każdy z nas ma coś takiego jak 6 zmysł, który zmusza nas do tworzenia. Nasze wspomnienia, to, czego doświadczamy zmysłami, jest paliwem dla tego 6 zmysłu. Chodzi o to, żeby obudzić w sobie szczególną wrażliwość i otwartość. Pomaga nam w tym właśnie kaligrafia. Zmaganie z pracą nie jest komfortowe, ale jest dla nas dobre. Inspiracja przyjdzie do sama, ale musimy skupić się na pracy. Karmić nasze 5 zmysłów. Gromadzić wspomnienia. Pracujemy z tym, co otrzymaliśmy, ale możemy stworzyć swoją własną bańkę, w której to robimy – miejsce, w którym eksperymentujemy, bawimy się, tworzymy rzeczy tylko dla siebie, ale które nas zmieniają. A wszystko sprowadza się do zanurzenia pióra w atramencie.

Jak twierdzi Jackson: Chodzi o Ciebie. Masz wszystko, czego potrzebujesz. I dasz sobie radę.

A teraz dobra wiadomość – mimo wcześniejszych ostrzeżeń – spotkania zostały zarejestrowane i są dostępne w necie. Z wielką radością podrzucam Ci te linki – niech idą dalej w świat:

Jeśli jakimś cudem nie nurkujesz już całkiem w odmętach wykładów i jeszcze czytasz, to odsyłam też do innego filmu Donalda Jacksona „The Story of Writing” – tutaj znajdziesz o wiele więcej technikaliów i ciekawostek:

Zostawiam Cię z tym materiałem na długie jesienne wieczory.

Miłego oglądania!

PS. A jeśli udało Ci się doczytać do końca a do tego obejrzeć film(y) daj znać w komentarzu na blogu co Cię najbardziej zaskoczyło / wzruszyło. Ja oglądałam już kilka razy i za każdym kolejnym jest to coś innego. Jestem bardzo ciekawa jak to jest u Ciebie.

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments