… czyli kredka, która uratowała mi życie.
To nie będzie długi tekst. Ale jednak postanowiłam go napisać. Bo jest taka kredka, której sporo zawdzięczam. Może kiedyś i Tobie uratuje życie, albo wzrok. Albo pomoże zaoszczędzić czas.
Jako leworęczny kaligraf jestem absolutną fanką liniatur. Każdy, kto próbował kaligrafować lewą ręką wie, że są spore różnice warsztatowe między kaligrafowaniem prawą i lewa ręką. Leworęczność sprawia, że kaligraf musi cały warsztat ustawić sobie pod siebie. Jedni piszą do góry nogami (tzn. tekst jest do góry nogami 😉), inni obracają papier w taki sposób, że piszą litery pod kątem 90° do standardowego „poziomu”. Jeszcze inni poszukują innej – wygodnej dla ręki – relacji pomiędzy papierem a narzędziem. A w sytuacji, kiedy nie piszesz liter w standardowy sposób, czyli w liniach równoległych do krawędzi stołu za którym siedzisz, ale wywijasz tym papierem w prawo i w lewo liniatury to coś, co trzyma Twoje litery w ryzach. Pamiętaj, czas przeznaczony na rozrysowanie liniatur nigdy nie jest czasem straconym.
Ale jednak jest czasem, co w przypadku realizowania zleceń zaczyna być istotne, bo czas jak – wiadomo – to pieniądz… Szczególnie kiedy zleceń jest więcej, a deadline’y nieodległe.
Wtedy nic bardziej nie rozczarowuje niż to, że piszesz na takim papierze, na którym tych liniatur nie widać. Zderzyłam się z tym problemem ostatnio. Duże zlecenie, termin ok, powinnam się wyrobić, ale ponieważ zlecenie było na copperplateową papeterię wiadomo, że bez liniatur dupa. Papier bardzo ładny, aksamitnie gładki – zapowiada się świetne pisanie. Co tego, skoro jest granatowy i żeby dopatrzyć się na nim linii narysowanej ołówkiem trzeba naprawdę wiedzieć jak jej szukać. Słabo. Wiola pewnie dałaby radę na freestylu bez ani jednej kreseczki pomocniczej, ale ja muszę mieć liniatury do cholery!
Na szczęście Ewa z Twojego Pióra na moje lamenty zareagowała zdecydowanie, tzn. podeszła do półki z kredkami, wzięła jedną, narysowała kreskę na czarnej kartce, wzięła gumkę, starła tę linię, sprawdziła pod światło, czy jest ślad. Nie było. „Ta będzie dobra”. I świat znów był piękny (chociaż mówimy o grudniu w Krakowie. So, you know…), a ja mogłam wracać za biurko.
Spędziłam z tą kredką znaczną część okresu przedświątecznego 2021. I ma już zawsze miejsce w moim kubeczku z ołówkami.
Kredka, która uratowała mi to zlecenie to biała kredka PROGRESSO KOH-I-NOOR. Jej największą zaletą jest to, że można ją zetrzeć bez śladu. Każdy kto potrzebuje podrysówek na ciemnych papierach może odetchnąć – jest bezpieczny sposób na pozbycie się ich, kiedy spełnią już swoją rolę.
Kredki Progresso są kredkami bezdrzewnymi, czyli w całości składają się z kolorowego grafitu. Nie posiadają drewnianego trzonka przez co na pewno lubią je artyści, którzy rysują, bo strużyn powstających przy temperowaniu można używać do wcierania w papier, uzyskując efekt podobny do suchych pasteli. Dla mnie akurat ta ich cecha jest neutralna, bo do rysowania liniatur potrzebuję zawsze ekstra ostrego koniuszka. A może nawet negatywna, bo te skurczybyki są naprawdę twarde i stępiły mi 2 temperówki zanim doszłam do końca zlecenia 😉 Ale i tak je kocham.
Jeśli, jak ja, jesteś osoba leworęczną, być może zainteresuje Cię artykuł:
Znowu jestem pod wielkim wrażeniem! Jak dopadnę taką kredkę, to ją kupię. Świetny post, Nati! Naprawdę rewelacja, nawet dla praworęcznych.
Bardzo się cieszę! Ja mam wielki szacunek dla praworęcznych – zupełnie nie wiem, jak Wy sobie dajecie radę tą drugą ręką :-)))
Mam i potwierdzam 😉 najlepszy przyjaciel kaligrafia.
Jesteśmy uzbrojone! 🙂
Po latach przeczytałem ten tekst ponownie. Znowu jestem pod wrażeniem. Ale wiadomo – OKTOPI…
Dziękuję 🙂